rodzice rodziców

Rodzice swoich rodziców

image_pdfimage_print
LIST OD JACKA

 

Jacku,

Temat faktycznie bardzo delikatny ze względu na fakt, ze dotyka niedoskonałego ustanowienia relacji Rodzic-Dziecko. Zakładam, że żaden rodzic intencjonalnie nie chce skrzywdzić swojego dziecka. Nieświadomie jednak można zakochać dziecko i sprawić , że jest nieautonomiczne.

Zapewne znane ci jest powiedzenie „wyuczona bezradność”.

To również w wyniku finansowego i emocjonalnego uzależnienie. Taka  młodzież oraz osoby we wczesnej dorosłości nie radzą sobie i nie potrafią opuścić rodzinnego domu i założyć własnej rodziny. Konsekwencje są takie, że ani rodzic ani dziecko już dorosłe nie będą autonomiczni i ciągle pragną liczyć na wzajemne wsparcie, nadmierną nieuzasadnioną kontrole i bark poczucia dobrostanu.

Temat jest często poruszany przez psychologów i specjalistów od mediacji rodzinnych. Faktycznie takie syndromy jak parentyzacja, parentyfikacja, zagraconego gniazda, pustego gniazda, nieodciętej pępowiny itd. a jest ich jeszcze więcej,  istnieją już w Polsce. Pokolenie X jest tego dobrym przykładem. Rodzice długo pracują, żeby podnieść status majątkowy, zaspakajając w ten sposób również i własne potrzeby jak i rodziny , wynagradzają brak obecności nadmiernym obdarowywaniem lub zastępowaniem przez osoby trzecie. Jednak prawda jest okrutna  bo wyrzutów sumienia nie można odkupić a straconego czasu nadrobić ani finansowo ani poprzez inne osoby. Dla dziecka rodzic jest najważniejszy, nic  i nikt go nie zastąpi. Jakość a nie ilość czasu spędzonego mam na myśli oczywiście Jacku.  Usuwanie barier z drogi dziecka to najmniej skuteczna metoda w budowaniu autonomii kiedyś dorosłego człowieka.  A również najszybsza metoda do uzależnienia dziecka od rodzica i rodzica w pomaganiu dziecku.

I teraz pytanie Jacku. Kto się boi bardziej  rodzice o dzieci ? czy dzieci o rodziców? Uważam, że rodzice mają lęk przed odpuszczeniem kontroli  wobec dzieci a dorosłe dzieci lęk przed braniem odpowiedzialności  za swoje życie.  Czyli mamy mieszankę wybuchową leków czyli wyobrażenia strachu, projekcji a nie realnego strachu. Odpowiedzialność to dawać szansę i umożliwiać trening i doświadczanie.  Dla mnie zdrowa kontrola to monitoring. Być i się przyglądać, przewidywać  i reagować w odpowiednich sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia. Każdy ma prawo się przewrócić i podnieść samodzielnie, to doświadczanie wzmacnia i buduje na całe życie….zresztą Ty to wiesz, mówisz o tym na swoich wykładach.

Przykład o którym piszesz Jacku  to trudniejsza sytuacja, tu najprawdopodobniej jest jeszcze włączona tzw. Triangulacja / trójkąt rodzinny/. Rozwód rodziców i łącznik dziecko, które jest posłańcem od jednego do drugiego, wciągnięte w konflikt i obciążone dodatkowo. Wywołanie poczucia winy i dbanie o rodziców a w zasadzie o każde z nich osobno to mega stres dla dorosłego dziecka. Jeżeli do tego jeszcze dojdzie uzależnienie emocjonalne / lub szantaże emocjonalne/ i  finansowe to trudno jest wyplątać się z takiego kociołka. Uważam, że nie ma innego wyjścia w tej sytuacji jak terapia. Niestety to zbyt obciążające latami, żeby poradzić sobie samemu w miarę krótkim czasie i zacząć wreszcie żyć własnym życiem bez poczucia winy. Samodzielnie również można pracować nad sobą ale może to być bardziej obciążające i długotrwałe – latami można walczyć z wewnętrznym krytykiem, poczuciem winy , dylematem pomiędzy Ja a Rodzice. Poradniki i wpisy na blogach tego nie załatwią. Mogą doprowadzić do zdobycia świadomości i odwagi o walkę o siebie, swoją dorosłość i autonomię. Wg. mnie konieczne jest udać się do wykwalifikowanego terapeuty, psychoterapeuty rodzinnego i przerobić temat należycie.

Znam kilka osób, które skorzystały z pomocy psychologa w podobnej sytuacji i zmieniły jakość swojego życia  pozytywne nie do poznania w stosunku do poprzedniego. Zresztą sam o tym piszesz i jesteś przykładem dla tych, którzy się wahają. Ciągłe odkładanie na później, racjonalizacja i brak czasu na zrobienie porządku ze sobą, zadbaniem o siebie wpędza w lata. Lata trudów i niepotrzebnych straconych cudownych chwil, wolnych od depresji, dylematów, poczucia winy. Żyjemy w 21 wieku. Psychoterapeuci, psychologowie są przygotowani do profesjonalnej pomocy w tym zakresie. Nie trzeba się obawiać korzystając z niej. Nikt nikomu nie chce namieszać w głowie. Znane są już od ponad 100 lat metody pracy potwierdzone badaniami empirycznymi. Od ponad 50 lat terapia rodzin odnosi bardzo duże sukcesy w pomaganiu w takich sytuacjach zarówno Rodzicom jak i Dorosłym dzieciom. USA, kraje Europy zachodniej korzystają z tych usług świadomie i bez ograniczeń. Stereotypowi czas powiedzieć – STOP, psycholog to wsparcie a terapia to praca nad sobą i własnym rozwojem w dążeniu do szczęścia i poczucia wolności.

Toksyczna relacja nie rozwija się kiedy jesteśmy dorośli. Może wynikać to z traktowania małego dziecka jako „pępek świata” . Dawania mu wszystkiego i uczenia uzależnienie od relacji. A relacja w rodzinie i role rozkładają się jasno, tylko trzeba stosować odpowiednie granice.

Pisałam już o tym, że nie popularne są w Polsce jeszcze szkoły, ośrodki przygotowania do świadomego wychowywania dzieci.  Brak jest takiej psychoedukacji i uczenia „ bezpiecznej więzi” z dzieckiem. Gdzie trzeba powiedzieć „nie” a gdzie „tak”. Skąd rodzice mają to wiedzieć? Dochodzi jeszcze problem z płodnością  i wieloletnim staraniem się o dziecko.  A gdy już „maleństwo” się narodzi……to trudno nie chuchać o niego i nie dmuchać. Nie mówię że kochać to błąd! To podstawa relacji ale nie można zakochać dziecka. Wychować  szczęśliwego, autonomicznego, zrównoważonego emocjonalnie  dorosłego to rola i zadanie dla rodzica.  Zbyt „bliska więź” zabija autonomię dziecka i zaburza kontrolę rodzica i wzmaga lęki w dziecku. „ Więź ambiwalentna” oziębia relacje rodzic- dziecko. Więc co jest najlepsze?

Po prostu „ więź bezpieczna” . Utrzymanie relacji  w tej więzi jest bezpieczne dla dzieci i rodziców. Ale warto na to pracować od początku. Miłość wzajemna  rodziców jest tym co daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Kiedy dziecko widzi kochających się rodziców, dbających o siebie i relację to rozwija w sobie i odzwierciedla właściwe wzorce.

Dziecko będzie szczęśliwe jak będzie widziało i czuło, że rodzice się kochają……to jest potrzebne do rozwoju jego emocjonalności . Nadopiekuńczość i poświęcanie małżeństwa dla dzieci nie przynosi wymiernych korzyści dla relacji, żadnej ze stron.  Wzajemne uzależnienie od siebie zabija szanse na szczęśliwe dojrzałe związki, udane życie i podejmowanie właściwych decyzji w życiu dorosłym. Opóźnia rozwój dojrzałości emocjonalnej i wzmaga poczucie winy. Przeczytałam w artykule Anety Olkowskiej pt” Pokolenie przy rodzicach. Pozwólmy dzieciom dorosnąć” , że w Polsce już ok. 3 mln osób w wieku 24-35 lat pozostaje w domu rodzinnym. Socjologowie nazywają ich gniazdownikami, dużymi dziećmi, czasami też maminsynkami, ponieważ okazuje się, że to właśnie mężczyźni częściej niż kobiety nie chcą wyfruwać z domu.

Zatem Jacku dla tych, co nie mają szansy się już cofnąć…..zostali uwikłani w taki konflikt i nie czują się szczęśliwi ale chcą to zmienić nie widzę innej możliwości jak pomoc specjalisty. Tu chciałam podkreślić, że terapia nie musi być długotrwała jeżeli w odpowiednim czasie sięgnie się po wsparcie.  To nie  lata w terapii – to mit tych, co nie dojrzali do procesu zmian! Bzdura.  Jako psycholog wiesz przecież, że psychologia współczesnego człowieka  to nie łapanie ryb to podanie wędki . Zdrowe osoby wolne od problemów psychologicznych  potrzebują wskazówek, treningu i dla nich wystarczy terapia krótkoterminowa. Im szybciej zaczną tym szybciej zaczną być szczęśliwi i będą żyć własnym życiem bez wyrzutów sumienia, tak jak TY ☺.

A dla tych co planują rodziny lub wychowują dzieci propozycja jest jak wyżej, świadome wychowanie swojego potomstwa w bezpiecznym stylu więzi, a jak nie wiedzą co zrobić, jakie są kroki milowe w rozwoju swoich dzieciaków to mogą zasięgnąć rady specjalistów. Dzisiaj to nie wstyd poradzić się psychologa to mądre i świadome działanie rodziców, którzy nie posiadają takiej wiedzy. Gorzej jest żyć w przekonaniu, że się szkodzi i nic z tym nie robić.  Tu chciałam zwrócić uwagę Jacku na rozwiedzione małżeństwa, które w ferworze własnych spraw zapominają o tym, żeby zadbać o psychikę i rozwój emocjonalny swoich dzieci, które stawiają w i tak nie łatwiej dla nich sytuacji. Rozwód nie jest końcem świata ale wychowanie nieszczęśliwego dorosłego to niepotrzebny trud życia dla niego i rodziców.

Bardzo się cieszę, że dzielisz się własnymi doświadczeniami, może to otworzy oczy tym którzy się wahają i pomoże podjąć im decyzję o działaniu „dla siebie”.

Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny list.

Joanna